Wataha Wielkich Nadziei - przejdź również na docelową stronę: Wataha Srebrnego Chabra

Kres przywódcy

Kolejny poranek zastał Agresta śpiącym jak dziecko. Usłyszawszy rozlegający się pod jaskinią, nazbyt rozkołysany krok, jeszcze zanim rozkleił powieki wiedział, że dzień rozpocznie się inaczej, niż zazwyczaj.
Z pozycji na boku podniósł się do siadu. Mrużąc oczy, zaspanym wzrokiem wodził po słupie światła u wylotu jaskini, w niespokojnym oczekiwaniu na nadejście kogoś, kto musiał zmierzać do jego tymczasowej ostoi, na terytorium Watahy Wielkich Nadziei.
Kroki ucichły; równe, żołnierskie. Ktoś zatrzymał się u samych wrót. Alfa WSC ze zniecierpliwieniem zmarszczył czoło.
- Któż tam? - zawołał, niewiele myśląc. Bacznie postawił uszy, dla pewności układając wszystkie cztery łapy w gotowości do poderwania się na równe nogi. Kroki rozbrzmiały ponownie. Towarzyszył im obraz, jakim był rosły basior, strażnik przyboczny przywódcy WWN, którego Agrest spotykał najczęściej na warcie pod tamtą jaskinią.
- Agreście, sprawa jest poważna - oznajmił Solzil, cicho, lecz z przejęciem. - Nadeszła bardzo smutna chwila.
- Zamieniam się w słuch.
- Sekretarz zmarł tej nocy.
- Chwileczkę - wyszeptał Agrest, niewiele powietrza mając w płucach. - Co się stało?
- Odszedł we śnie. Wszystko wskazuje na to, że śmiercią naturalną.
Opuścił wzrok gdzieś pod stopy strażnika.
- Niechby to. Przykro mi - wyjąkał.
- Wszystkim przykro, ale spodziewaliśmy się tego już od dłuższego czasu. Mowę pożegnalną napisano przed przeszło pół roku. Wiesz jak to jest. Dla ciebie to chyba dobra nowina. Wrócisz do domu.
- Ale... jak to, kiedy?
- Dziś rozpoczynamy tydzień żałoby, ale nazajutrz musimy już wybrać nowego sekretarza. W jaskini straży spotkają się organy naszej polityki, ale przyda się i przedstawicielstwo sojuszu watah. Ty też powinieneś tam być.
- Oczywiście. Będę.

  Anonimowy Kronikarz

Koniec wojny

Przywódca WWN wyszedł naprzeciw dwójce posłów z Watahy Srebrnego Chabra. Miał przed sobą samca alfa i jego asystenta.
- Agrest. Co sprowadza cię w nasze progi, po tym, jak...
- Zadajesz dziwne pytanie, Sekretarzu - odparł lekko szary basior. - Sprowadza mnie do ciebie drużyna wojska Watahy Wielkich Nadziei, stacjonująca na naszym terytorium. Mam nadzieję rozwiązać dziś tę, nie ukrywam, kłopotliwą dla nas kwestię.
- Nie wiem, czy jest co rozwiązywać. Rzecz jest dość prosta.
- Przekonamy się: za taką i ja chcę ją uważać.
Sekretarz bez śladu napięcia, gniewu, czy wzruszenia, wycofał się w głąb jaskini i wskazał gościom miejsca.
- Usiądźcie proszę. Porozmawiamy sobie. - Kiwnął głową i zajął własną pozycję, wbijając w przybyłych swój dobroduszny wzrok. Po raz pierwszy, brwi wilka drgnęły niepostrzeżenie, a jego zastygły pysk ożywił się nieznacznie. - Wybaczcie suche przyjęcie, nie oczekiwałem poselstwa. Mundus. Powiedziano mi, że nie żyjesz już od dawna.
- Nie okłamano cię - odrzekł prędko alfa, za swojego milczącego towarzysza. - Jego imię brzmi Szkliwo.
- Duet wszelako tak samo harmonijny jak zawsze. Agreście, nasze ostatnie spotkanie zakończyło się źle i nie jest to chyba osąd podlegający dyskusji. Najlepszym na to dowodem jest twoja dzisiejsza wizyta tutaj.
- Niestety muszę wyprowadzić cię z błędu, Sekretarzu, choć bardzo chciałbym przyznać ci rację. Przyznać się muszę natomiast do czegoś innego. Nie wiem, czy rozjaśni, czy skomplikuje to sprawę, którą masz za prostą, ale w gruncie rzeczy dziś jest już tylko żałosną anegdotą i tak możesz to potraktować. Nie pamiętam ani słowa z tamtej rozmowy. Nie wiem, jak się tu wtedy znalazłem, ani dlaczego podjąłem decyzję o zerwaniu sojuszu. Byłem niepoczytalny. Do dziś nie wiemy, co było przyczyną tego jednorazowego incydentu. Niestety skutki są o wiele wyrazistsze.
- Raczysz żartować. - Przywódca WWN zmarszczył brwi. - Chcesz postawić to poza nawiasem? To chyba niemożliwe. Tamta rozmowa, jak słusznie zauważasz, pociągnęła za sobą zbyt wiele konsekwencji.
- Chcę tylko, byś przyjął to do wiadomości. Nie planuję niczego odkręcać, bo jest już na to stanowczo za późno. - Alfa WSC nachylił się do przodu. - A teraz do rzeczy. Wybacz mi moją bezpośredniość, ale byłem i będę, przyjacielu, dzieckiem prostej ziemi. Zależy nam, aby zakończyć tę wojnę. Zresztą będę szczery: chcę dobra mojej watahy, pokoju dla jej ludu. Jestem skłonny przekazać ci zwierzchnictwo nad moim stanowiskiem, a co za tym idzie, nad Watahą Srebrnego Chabra. W zamian potrzebuję zapewnienia o jej bezpieczeństwie.
- Daruj to niepolityczne pytanie, pytam z dobrej woli. Czy dziś jesteś w pełni świadom tego, co robisz?
- Mogę zapewnić - do rozmowy włączył się Szkliwo - że odpowiedzialność za ten krok spoczywa nie tylko na Agreście.
- W pełni. - Alfa uśmiechnął się i dodał - oczywiście jestem gotów spisać porozumienie. Czy nie to jest celem Watahy Wielkich Nadziei?
- Dobrze - oświadczył natychmiast Sekretarz. - Spiszemy porozumienie tu i teraz. Niech skończy się to tak, jak się zaczęło. Zaprowadzimy wyczekiwany porządek.
Na ziemi legły dwa białe arkusze. Agrest podniósł ofiarowane mu, brunatne, bocianie pióro.
- Wojsko Watahy Srebrnego Chabra - zaczął - zaprzestaje działań obronnych i umożliwia członkom Watahy Wielkich Nadziei swobodne poruszanie się po swoim terytorium, polowanie oraz korzystanie ze wszystkich działów gospodarki na równi z członkami WSC. Natomiast wojsko Watahy Wielkich Nadziei wycofuje swoje siły z powrotem w obręb swoich granic.
- Na terytorium WSC pozostanie kilkoro żołnierzy - odpowiedział sekretarz. - W celu zachowania pewności o ciągłości współpracy między obiema jaskiniami wojskowymi.
- Nie więcej, niż dziesięcioro - przerwał mu alfa.
- Nie więcej, chyba, że nastąpi konieczność, taka jak zbrojny spisek, zamach lub zamieszki. Lub gdy przedstawiciele władz WSC sami o to wniosą.
- Niech będzie. Jaskinia medyczna pozostaje poza wpływami wojska.
- Zgoda. Dopóki jej działalność ogranicza się do czynności przewidzianych misją stanowisk medycznych. Stanowisko alfy oraz wszystkie podlegające mu stanowiska urzędnicze Watahy Srebrnego Chabra, w sprawach innych, niż doraźne rozwiązania gospodarcze, podlegają pod dyktat sekretarza Watahy Wielkich Nadziei.
- Wnoszę o pozostawienie WSC niezależności w zarządzaniu jednym sektorem - zagadnął drugi poseł. - Mianowicie oświatą.
- Aż tak źle oceniacie nasze szkolnictwo? - zażartował leciwy basior. - Niech i tak będzie. Pod warunkiem analogicznym do działania jaskini medycznej.
- Oczywiście.
- Ostatnia, najważniejsza rzecz. Prawo Watahy Wielkich Nadziei jest wiążące. W kwestiach nieuregulowanych niniejszą umową, stoi ponad prawem Watahy Srebrnego Chabra.
- Jak zyskamy gwarancję, że Wataha Wielkich Nadziei nie postanowi zerwać zawartej dziś umowy, ponad którą stoi jej długoletnie prawo? - Agrest opuścił jedną brew, łypiąc na sekretarza zza własnego dokumentu, a gdy odpowiedź nie nadeszła natychmiast, sam ogłosił - przeprowadzimy wszystko zgodnie z prawem. Stronami umowy będą Wataha Srebrnego Chabra i Wataha Wielkich Nadziei, a nad utrzymaniem międzynarodowego statusu umowy będzie czuwać NIKL.
- To dobrze pomyślane wyjście. - Przywódca WWN pokiwał głową, kreśląc na kartce ostatnie litery. - Czas na sprawy, nazwijmy to, doczesne. Z dniem dzisiejszym zniesiony zostaje stan wojenny na terytorium Watahy Srebrnego Chabra. Zostają przywrócone wszystkie cywilne stanowiska.
Aby dopełnić obowiązku, wymieniliśmy się dokumentami, uprzednio odkładając pióra. Przebiegłem wzrokiem po linijkach średniej wielkości liter. Umowa spisana bez zarzutu, w pełni zgodnie z ustaleniami.
Zanim oczy sekretarza dobiegły do końca tekstu, jego przednia kończyna powędrowała w kierunku naczynia z czernidłem. W ślad za nim, alfa gibkim ruchem zanurzył palce w piasku, nasączonym nieznanego pochodzenia atramentem. Na obu dokumentach pojawiły się po dwa odciski łap. Sekretarza; od tamtej chwili najpotężniejszego chlebodawcy i rządcy wschodnich ziem. Oraz Agresta; przywódcy krainy wziętej w poddaństwo.
W milczeniu podali sobie łapy, nadal czarne od atramentu.
- A teraz przepraszam na chwilę. - Przywódca WWN podniósł się ciężko i podreptał do wyjścia. Niebawem wrócił, a wraz z nim do jaskini wkroczyło kilka strażników. - Proszę, byście poszli ze strażnikami.
- Co mamy przez to rozumieć? - zapytał alfa. - Obstawę w drodze powrotnej?
- Zostajecie zatrzymani.
- Powód?
- W obliczu zaistniałych okoliczności wasza obecność może stanowić zagrożenie dla ładu wewnętrznego Watahy Wielkich Nadziei i Watahy Srebrnego Chabra.

  Anonimowy Kronikarz

Zerwany sojusz

- No więc, drogi Agreście, o czym chciałeś porozmawiać? Domyślam się, że to coś ważnego, jeżeli się tu pofatygowałeś - zapytał Sekretarz, siadając z jednej strony jaskini z uniesioną brwią. 
Nie miał pojęcia, że naprawdę rozmawia z Eotharem Atsume, który podstępem przyjął postać samca alfa WSC.
- Cóż, nie narzekam na niedostatek obowiązków we własnym legowisku. Ale czasem trzeba wyrwać się po, że tak to nazwę, ekipę remontową. Z działu rozbiórki - odparł basior, wyjmując z torby stary pakt sojuszu i rozrywając go na kawałki na oczach basiora.
- Co to ma znaczyć? - odpowiedział wciąż spokojnie, ale z wyraźnym zaskoczeniem w głosie Sekretarz
- To - rzekł Eothar, po czym dodatkowo splunął na resztki zżółconego papieru pod swoimi nogami. - Koniec naszego związku.
- Nie rozumiem, co tu się dzieje, Agrest? - mruknął starszy wilk. Nie umknęło mojej uwadze, jak jego wzrok powędrował nieznacznie na chwilę w zachodnim kierunku. Jego mina stopniowo z uśmiechu przechodziła w rozdrażnienie wilka, któremu nagle urwał się zupełnie wyraźny trop.
- Mam ci to napisać na czerwono? WSC jest wolne i nie potrzebuje niczyjej litości.
- Chyba zaszło jakieś nieporozumienie.
- Nieporozumieniem można nazwać jedynie całą tą koalicję, od początku do końca. Zwłaszcza od końca - fuknął. Przewracając oczami, zamaszystym gestem rozsunął podarte kawałeczki umowy na całą szerokość groty. - Żałuję, że dopiero w tym momencie, ale teraz widzę to wyraźnie. Zwykła banda krwiopijców, bez honoru, ładu i składu, ze starym, wyliniałym sekretarzem popijającym rumiankową herbatkę na czele. Wystarczy?
- Ach, tak. - Basior zmarszczył złowrogo brwi. Jego pysk dosłownie skamieniał. - Powtórz to moim strażnikom śledczym i medykom, którzy po służbie padali mi tu z nóg.
- Pewnie, bo spici na amen z naszych zapasów!
- Właśnie widzę, że wczoraj mieliście jakąś grubszą imprezę. To nie jest dobry moment na kłótnie - odparł Sekretarz ostrzegawczo-pouczającym tonem. Jego oczy przypominały teraz dwie wąskie szparki, ale inaczej nie dawał po sobie niczego poznać.
- Więc skończmy to wreszcie. - Westchnął Eothar z irytacją. 
- To wszystko? - warknął stanowczo Sekretarz, ucinając z kolei moją wypowiedź. - Dobrze - odpowiedział wilk sam sobie, po czym wstał "od stołu". Przeszedł po resztkach papierka, które przedstawiały chyba dwa odciski łap, jedna mniejsza, druga większa, rozdarte na pół. Jego rozmówca bezzwłocznie ruszył w kierunku wyjścia, z całych sił starając się powstrzymać zawadzający o jego wargi uśmiech.
- Moi drodzy, odprowadzicie państwa do granicy. Jeżeli ich łapa jeszcze kiedyś tu postanie... nie musicie się powstrzymywać. I zwołajcie wszystkich naszych do domu. - Sekretarz wydawał jeszcze jakieś polecenia swoim strażnikom. Na pyskach towarzyszących "Agrestowi" szeregowców malowała się czysta dezorientacja z nutką strachu.
- Agreście, co tu się dzieje? - spytał złotooki basior o kruczoczarnej sierści.
- Coś wam chyba te negocjacje nie wyszły... - zauważyła jego towarzyszka, bawiąc się kosmykiem ognistych włosów. 
- Skąd taki wniosek? Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odparł wręcz z ekscytacją, ale czy można to mieć za złe komuś, komu właśnie udało się zniszczyć budowane przez lata przyjaźń i zaufanie w pięć minut?
- Czyli ci dozorcy idą tu dla towarzycha? - odpowiedziała wilczyca, przechylając zabawnie głowę.
- Na pewno nie twojego - odrzekł wilk przekornie, odwracając się ku północy. W tamtej samej chwili rozległo się pierwsze wołanie członków WWN w ich kierunku. - Słyszeliście? My też wracamy do domu, i to jak najszybciej. 
Asysta w postaci dwójki postawnych basiorów z iście kamiennymi pyskami dała znak do ruszenia. Na moment jeszcze zatrzymał ich spokojny, niski głos Sekretarza.
- Obyś tego nie pożałował, Agrest. Nie będzie odwrotu.

  Anonimowy Kronikarz

Zmiana władzy

Sekretarz, wilk stary i doświadczony, który odkąd można sięgnąć pamięcią pełnił w WWN wiele ważnych funkcji, czekał na Wrotycza w jaskini będącej do niedawna jaskinią jego rodziców, a teraz jedynie pustym, cichym pomieszczeniem.
- Cieszę się, że w końcu przyszedłeś - powiedział, wstając pośpiesznie na widok młodej alfy, gdy tylko  ten zajrzał do wewnątrz - pewnie zdajesz sobie sprawę, młodzieńcze, że mamy poważną kwestię do rozwiązania.
- Tak, wiem - przytaknął Wrotycz - proszę nie wstawać, zaraz się przysiądę - odparł, wchodząc do środka i rozglądając się, omiatając wzrokiem gładkie ściany. Przyszedł tu w zasadzie tylko po to, by przypatrzeć się swojej rodzinnej jaskini jeszcze raz, przed tym, jak być może nigdy już jej nie zobaczy. I sprawdzić, czy może schroniły się tu jakieś inne zwierzęta. Z początku trudno było mu zaakceptować mi to, że jest już pusta, ale minęło już kilkanaście dni od czasu, gdy taką się stała. Nadszedł czas, żeby oddać naturze to, co było jej od początku.
- Jesteś jedynym wilkiem, który ma prawo do objęcia stanowiska alfy WWN. Dopóki żyjesz, nikt inny tego nie zrobi - powiedział Sekretarz, jak gdyby chciał coś mi uświadomić.
- Chciałbym zrzec się tej posady.
- Słucham? - przybierając ciut zniesmaczony wyraz pyska, basior lekko odchylił głowę do tyłu. Wrotycz pokiwał głową.
- Jestem na to zdecydowany, nie mogę pełnić funkcji samca alfa. Nie mogę - powtórzył.
- Nie powinieneś rezygnować - powiedział stary basior, a jego rozmówca poczułem głębokie uczucie ulgi słysząc, że wilk nie próbuje narzucać mu zbyt stanowczo swoich racji. Wrotycz był wyczerpany, nie miał już siły na dyskusje z nim. A to ważne, dyplomatyczne miejsce Sekretarz zajmował nie bez powodu. Powodów było bowiem wiele, a jednym z nich był jego naprawdę giętki język. Po chwili zastanowienia mówił dalej - pomimo twojego wcześniejszego... wykluczenia czasowego, jest wśród nas wiele wilków, które chciałyby widzieć cię na miejscu Jaskra.
- Kto na przykład? - zapytał młody wilk, mimowolnie wprowadzając do dźwięku swojego głosu nutę rozdrażnienia - zresztą, nie czuję się na siłach być kimś takim. Ale... Sekretarzu - szerzej otworzył oczy, myśląc o rozwiązaniu tego kłopotu. Nie chciał zostawiać poddanych ojca samych sobie. Nadal czuł się odpowiedzialny za to towarzystwo - to nie ja, lecz ty powinieneś zajmować się sprawami tej watahy. To ty jesteś najbardziej doświadczony w zawikłaniach politycznych i  bez dwóch zdań najbardziej odpowiedzialny.
- Nie mogę zostać nowym alfą - skrzywił się drugi wilk, a w jego oczach dało się zauważyć niemałe zaskoczenie - jestem na to za stary, nigdy nie byłem brany pod uwagę podczas wyboru chociażby kandydatów na to stanowisko.
- Ale byłeś tutaj... od zawsze! - głos młodego alfy stał się pewniejszy - znasz to środowisko i umiesz nim zarządzać.
- Ja...? - szepnął Sekretarz.
- Nie mówię o tym, byś został nowym samcem alfa - młody basior kontynuował myśl z resztką zapału, jaka tliła się w nim jeszcze po wszystkim, co przeszedł w ciągu ostatnich dni - ale jako sekretarz będziesz tak samo dobrym przywódcą, jak ja na stanowisku alfy.
- Jesteś tego pewien? - wilk nie starał się już zaprzeczać.
- Oczywiście - tym razem Wrotycz był tego pewien jak istnienia gwiazd na niebie - przekazuję ci opiekę nad Watahą Wielkich Nadziei i zrzekam się urzędu samca alfa - nigdy więcej dziedziczenia takiej władzy. Tylko ktoś z tak dużym jak Sekretarz doświadczeniem i dobrą wolą może mieć honor przewodzenia całą watahą. I Wrotycz znalazł go. Sekretarz nie odpowiedział na jego oświadczenie, ale łzy zakręciły mu się w oczach. On to miejsce i te wilki kochał całym sercem.

WWN nie była jego własnością. Należał do niej, ale ona do niego już nie.

  Anonimowy Kronikarz

Nowy samiec alfa

Gdy Jaskier dotarł do domu, z ciężkim westchnieniem położył się pod ścianą jaskini. Zdawało mu się, że zyskał tego dnia nieprzyjaciela. Był wszak przyzwyczajony do warunków, jakie panowały w WWN, a tam wszyscy szanowali go i lubili. Miał tymczasem przykre wrażenie, że ze strony Ymir'a, nowego wilka w WSC "nie grozi" mu ani jedno, ani drugie.
Pogrążony w myślach, nie zauważył nawet, kiedy ogarnęła go senność. Zasnął niemal w jednej chwili. Obudzili go dopiero rodzice wchodzący do jaskini - nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło, ale po słońcu, które zdążyło już lekko przesunąć się na niebie i nadać mu złotawą barwę można było wywnioskować, że sen zmorzył wilka na około godzinę.
- Co tutaj robisz? - Lerka zdziwiła się chyba, gdy zastała go w domu. Od pewnego czasu bywał tam coraz rzadziej, od wczoraj natomiast kręcił się wokół niego jak kot wokół myszy.
- Przysnąłem.
- A gdzie Mundus? Nie ma go tutaj? - matka rozejrzała się po jaskini, chcąc się upewnić.
- Jak widzisz, nie ma - odrzekł. Nie miał pomysłu na inną odpowiedź.
- Może i lepiej - wtrącił ojciec - włóczycie się tylko po lesie. Nie najmowałeś się na stróża, jesteś szeregowcem.
- I, teoretycznie, młodym samcem alfa - Jaskier zmarszczył brwi.
- Po moim trupie, podrzutku - warknął Aksel. Syn odsłonił kły, lecz szybko zamknął pysk i nie zdecydował się na nic więcej. Za dużo już dziś niepotrzebnie się denerwował. To przecież nic nie da. Lerka, słysząc rozmowę basiorów nie zapytała o nic więcej. Położyła się pod przeciwległą ścianą i przymknęła oczy. Jaskier zamierzał zrobić to samo, lecz ojciec dorzucił jeszcze:
- Jesteś słaby, nie będzie z ciebie przywódcy. Nie potrafisz nawet obronić swojego honoru, a zamierzasz stać na czele całej watahy?
Mięśnie młodego wilka napięły się w mgnieniu oka i zanim zdążył pomyśleć co robi, skoczył w stronę Aksela i uderzył w niego całym swoim ciałem, najmocniej, jak potrafił. Zbyt dużo poniżeń zniósł tego dnia. Powalił nie spodziewającego się niczego wilka na ziemię. Nie potrafi obronić honoru? Zaraz zobaczymy, co potrafi, a czego nie.
- Nie nazywaj się więcej samcem alfa - zawarczał groźnie - od dzisiaj jesteś za stary i zbyt bezsilny, by pełnić tak odpowiedzialną funkcję. Nie jestem dla ciebie synem, więc we właściwy sposób przejmuję obowiązki. Pewnie nie masz nic przeciwko.
- Nie mam? - fuknął Aksel, wyszczerzając kły.
- Jeśli chcesz spokojnie zakończyć swoje smętne życie, od teraz mieszkasz tu na zasadzie małżonka mojej matki. Twój czas minął.
Wilk powoli wstał z ziemi, a młody samiec alfa wyszedł z jaskini. Nie zamierzał być tam ani chwili dłużej. Musiał odetchnąć i uspokoić nerwy. Pierwszy czas chyba od czasów szczenięctwa poczuł się bardzo silny.
Wszedł do lasu. Gdy tylko znalazł się na spokojnym, bezpiecznym terenie, poczuł ulgę. Tu nie musiał z nikim walczyć...

  Anonimowy Kronikarz

Sojusz

Wychyliwszy się z krzaków, samiec alfa Watahy Srebrnego Chabra popatrzył Akselowi, samcowi alfa WWN prosto w oczy - zimne i bezlitosne. Wilk niezauważalnie zmarszczył brwi, nie wypowiedziawszy ani słowa. W końcu, powiedział cicho:
- Więc tu jesteś, Berylu.
Mundus również patrzył na wilka wzrokiem, jakiego ten nie widział od długiego czasu. Nie mierzył go jednak chłodno, jak robił to Aksel, ani analitycznie, jak sam miał w zwyczaju, nie przenikał każdego jego gestu, po prostu patrzył.
- Akselu... - wycedził Beryl przez zęby - nie każ mi posuwać się do ostateczności... tfu! - splunął - co ja mówię! Nie chcę przez ciebie posuwać się do ostateczności!
- Ha ha... - wilk roześmiał się głośno - wy ze swoją watahą możecie mi naprawdę mocno uszkodzić wojsko. WWN nie takich już pokonywaliśmy!
- Zobaczymy... - warknął samiec alfa WSC.
- Właśnie, zobaczymy - pokiwał głową drugi wilk - a teraz raczcie przyjąć ode mnie zaproszenie. Nie jesteście tu przecież bez potrzeby. Nie zwykłem nękać przeciwników politycznych w taki sposób. Czy mogę prosić? - tu przybliżył się do Lerki i ukłonił się lekko.
- Nie - mruknęła, cofając się o krok.
- Zobaczymy... - powtórzył po raz kolejny. Para alfa Watahy Srebrnego Chabra ruszyła za wilczurem, wymieniając co chwila zatroskane spojrzenia. Lerka razem z Mundusem szli obok nich, nic nie mówiąc. Wreszcie wszyscy zatrzymali się na kolejnym wzgórzu, pokrytym kamieniami i pojedynczymi kępkami trawy.
- Straże! - krzyknął samiec alfa WWN, odwracając się do strażników stojących za nami. Wilki bez słowa rzuciły się na nieszczęsnego Mundusa, który osunął się na ziemię pod ciężarem kilku wielkich basiorów poddając się bez walki.
- Po cóż to?! - jęknął słabo - przecież i tak ledwo trzymam się na nogach...
- Lerko... - Aksel uśmiechnął się zalotnie, podchodząc do wadery.
- Co...? - wadera odskoczyła zwinnie - co ty robisz?!
W tej chwili Mundus zerwał się na równe nogi i syknął z nieopisaną złością:
- Psie...!
Wilk nie zwrócił na to jednak zbytniej uwagi. Widział, że ptak, nie będący w stanie zrobić kilku kroków nie chwiejąc się, jest mocno  trzymany przez jednego ze strażników.
- Chodź, moja droga! Obietnica jest obietnicą a układ układem! Dzisiaj się pobierzemy! - skoczył w stronę wilczycy, która potknęła się o kamień i upadła na ziemię.
- Nie... - wadera odepchnęła Aksela. Lecz ten chwycił ją za łapę i przyciągnął do siebie.
- Będziesz moja i tylko moja! - krzyknął radośnie.
W tej chwili jak spod ziemi wyskoczyło kolejnych czterech strażników, którzy rzucili się na Beryla i Eclipse, parę alfa WSC.
- Każ wołać duchownego - powiedział do jednego ze strażników Aksel - udzieli nam ślubu.
"Duchowny" przybył po chwili. Po chwili, ceremonia ślubu (która w WSC wyglądała zupełnie inaczej, i której Eclipse i Beryl nigdy wcześniej nie widzieli) zakończyła się. Zostało jeszcze tylko "Tak" lub "Nie". Lerka nie mogła powstrzymać łez.
- Lerko! - Mundus odwrócił wzrok od wadery zamykając oczy, nie chcąc pewnie patrzeć na ceremonię - nie masz przymusu. Berylu, powiedzże coś! - spuścił głowę, słysząc szloch wadery.
- Nie musisz! Będziemy walczyć! - warknąłem bojowo, usiłując wyrywać się z uścisku dwóch strażników.
- No, dalej! - samiec alfa Watahy Wielkich Nadziei z wymuszonym uśmiechem złapał waderę za łapę.

- TAK! - Lerka znów wybuchła płaczem.
Mundus zachwiał się i upadł z towarzyszącym mu triumfalnym okrzykiem strażników, którzy w jednej chwili odstąpili go i zaczęli beztrosko radować się zwycięstwem.
Eclipse strwożona zakryła pysk łapą a Berylowi zakręciło się w głowie.
Od tej chwili byli zupełnie zależni od WWN.
- No, moi drodzy - Aksel z wyższością i triumfująco-złośliwym uśmiechem odwrócił się w ich stronę - jutro zaczynamy układy. Myślę, że teraz nie będziecie tacy skorzy do odmawiania. Strażnicy! Odprowadźcie ich do jaskini. Robi się późno. Ach! Zapomniałbym! - podszedł do Mundusa - ty, mój przyjacielu... szwagrze! - zachichotał - mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, by Lerka spędziła noc tym razem w MOJEJ jaskini?
- Psy... psy - ptak nie spojrzał nawet na wilka. Wbił wzrok w ziemię, nadal leżąc na trawie.

  Anonimowy Kronikarz

Wataha Wielkich Nadziei

Dzień, w którym Eclipse wpadła do jaskini Beryla, by poinformować go o nadchodzącym nieszczęściu, miał być jednym z przełomowych dni w życiu watahy.
- Widziałam Mundusa. Zaraz pewnie tu będzie! On... on jest... - Eclipse, przyszła samica alfa Watahy Srebrnego Chabra nie mogła złapać tchu.
Nie dokończyła. Do jaskini wkroczył właśnie Mundus, w towarzystwie nieznanego nikomu wilka. Beryl, samiec alfa, niespokojnie wstał z miejsca. Położył uszy po sobie i zmierzył zaciekawionym wzrokiem przybyszów. W tamtej chwili, zrozumiał co chciała powiedzieć Eclipse. Mundus jest posłem. Posłem obcej watahy.
Obcy wilk miał na szyi coś na rodzaj medalu, na którym wygrawerowane były litery WWN. Nie wiadomo, skąd wziął ten piękny kawałek złota, lecz nosił go dumnie. Błękitny ptak, Mundus - nieodłączna część wszystkich ważnych wydarzeń w Watasze Srebrnego Chabra, miał na sobie zielony płaszcz, na którym widniały te same litery. Gdy wszedł do jaskini, natychmiast zdjął go z siebie, z szacunkiem położył na jakimś kamieniu i uśmiechnął się.
- Witajcie! - podniósł jedno ze swych błękitnych skrzydeł.
Para alfa WSC słuchała z goryczą dalszych słów Mundusa. Ot i wróg! Na własnej krwi wyhodowany!

      *  *  *

Mundus spojrzał na swego towarzysza. Wilk przewrócił oczyma.
- Jest to członek Watahy Wielkich Nadziei... a raczej jest on przyszłym przywódcą - poinformował.
Beryl spojrzał na wilka srogo
- Czyli przyprowadziłeś do mnie mojego przeciwnika? - zawarczał.
- Tak - Odrzekł nieznany wilk - Jednak nie chcę aby teraz wybuchła wojna.
- Ja i całe moje stado też tego nie chcemy - Warknął Beryl - Tak więc po co tu przybyliście?
- Jesteśmy tu po to aby młody "królewicz" mógł zobaczył swoich przeciwników - ptak uśmiechnął się lekko.

  Anonimowy Kronikarz