Kolejny poranek zastał Agresta śpiącym jak dziecko. Usłyszawszy rozlegający się pod jaskinią, nazbyt rozkołysany krok, jeszcze zanim rozkleił powieki wiedział, że dzień rozpocznie się inaczej, niż zazwyczaj.
Z pozycji na boku podniósł się do siadu. Mrużąc oczy, zaspanym wzrokiem wodził po słupie światła u wylotu jaskini, w niespokojnym oczekiwaniu na nadejście kogoś, kto musiał zmierzać do jego tymczasowej ostoi, na terytorium Watahy Wielkich Nadziei.
Kroki ucichły; równe, żołnierskie. Ktoś zatrzymał się u samych wrót. Alfa WSC ze zniecierpliwieniem zmarszczył czoło.
- Któż tam? - zawołał, niewiele myśląc. Bacznie postawił uszy, dla pewności układając wszystkie cztery łapy w gotowości do poderwania się na równe nogi. Kroki rozbrzmiały ponownie. Towarzyszył im obraz, jakim był rosły basior, strażnik przyboczny przywódcy WWN, którego Agrest spotykał najczęściej na warcie pod tamtą jaskinią.
- Agreście, sprawa jest poważna - oznajmił Solzil, cicho, lecz z przejęciem. - Nadeszła bardzo smutna chwila.
- Zamieniam się w słuch.
- Sekretarz zmarł tej nocy.
- Chwileczkę - wyszeptał Agrest, niewiele powietrza mając w płucach. - Co się stało?
- Odszedł we śnie. Wszystko wskazuje na to, że śmiercią naturalną.
Opuścił wzrok gdzieś pod stopy strażnika.
- Niechby to. Przykro mi - wyjąkał.
- Wszystkim przykro, ale spodziewaliśmy się tego już od dłuższego czasu. Mowę pożegnalną napisano przed przeszło pół roku. Wiesz jak to jest. Dla ciebie to chyba dobra nowina. Wrócisz do domu.
- Ale... jak to, kiedy?
- Dziś rozpoczynamy tydzień żałoby, ale nazajutrz musimy już wybrać nowego sekretarza. W jaskini straży spotkają się organy naszej polityki, ale przyda się i przedstawicielstwo sojuszu watah. Ty też powinieneś tam być.
- Oczywiście. Będę.
Anonimowy Kronikarz