- No więc, drogi Agreście, o czym chciałeś porozmawiać? Domyślam się, że to coś ważnego, jeżeli się tu pofatygowałeś - zapytał Sekretarz, siadając z jednej strony jaskini z uniesioną brwią.
Nie miał pojęcia, że naprawdę rozmawia z Eotharem Atsume, który podstępem przyjął postać samca alfa WSC.
- Cóż, nie narzekam na niedostatek obowiązków we własnym legowisku. Ale czasem trzeba wyrwać się po, że tak to nazwę, ekipę remontową. Z działu rozbiórki - odparł basior, wyjmując z torby stary pakt sojuszu i rozrywając go na kawałki na oczach basiora.
- Co to ma znaczyć? - odpowiedział wciąż spokojnie, ale z wyraźnym zaskoczeniem w głosie Sekretarz.
- To - rzekł Eothar, po czym dodatkowo splunął na resztki zżółconego papieru pod swoimi nogami. - Koniec naszego związku.
- Nie rozumiem, co tu się dzieje, Agrest? - mruknął starszy wilk. Nie umknęło mojej uwadze, jak jego wzrok powędrował nieznacznie na chwilę w zachodnim kierunku. Jego mina stopniowo z uśmiechu przechodziła w rozdrażnienie wilka, któremu nagle urwał się zupełnie wyraźny trop.
- Mam ci to napisać na czerwono? WSC jest wolne i nie potrzebuje niczyjej litości.
- Chyba zaszło jakieś nieporozumienie.
- Nieporozumieniem można nazwać jedynie całą tą koalicję, od początku do końca. Zwłaszcza od końca - fuknął. Przewracając oczami, zamaszystym gestem rozsunął podarte kawałeczki umowy na całą szerokość groty. - Żałuję, że dopiero w tym momencie, ale teraz widzę to wyraźnie. Zwykła banda krwiopijców, bez honoru, ładu i składu, ze starym, wyliniałym sekretarzem popijającym rumiankową herbatkę na czele. Wystarczy?
- Ach, tak. - Basior zmarszczył złowrogo brwi. Jego pysk dosłownie skamieniał. - Powtórz to moim strażnikom śledczym i medykom, którzy po służbie padali mi tu z nóg.
- Pewnie, bo spici na amen z naszych zapasów!
- Właśnie widzę, że wczoraj mieliście jakąś grubszą imprezę. To nie jest dobry moment na kłótnie - odparł Sekretarz ostrzegawczo-pouczającym tonem. Jego oczy przypominały teraz dwie wąskie szparki, ale inaczej nie dawał po sobie niczego poznać.
- Więc skończmy to wreszcie. - Westchnął Eothar z irytacją.
- To wszystko? - warknął stanowczo Sekretarz, ucinając z kolei moją wypowiedź. - Dobrze - odpowiedział wilk sam sobie, po czym wstał "od stołu". Przeszedł po resztkach papierka, które przedstawiały chyba dwa odciski łap, jedna mniejsza, druga większa, rozdarte na pół. Jego rozmówca bezzwłocznie ruszył w kierunku wyjścia, z całych sił starając się powstrzymać zawadzający o jego wargi uśmiech.
- Moi drodzy, odprowadzicie państwa do granicy. Jeżeli ich łapa jeszcze kiedyś tu postanie... nie musicie się powstrzymywać. I zwołajcie wszystkich naszych do domu. - Sekretarz wydawał jeszcze jakieś polecenia swoim strażnikom. Na pyskach towarzyszących "Agrestowi" szeregowców malowała się czysta dezorientacja z nutką strachu.
- Agreście, co tu się dzieje? - spytał złotooki basior o kruczoczarnej sierści.
- Coś wam chyba te negocjacje nie wyszły... - zauważyła jego towarzyszka, bawiąc się kosmykiem ognistych włosów.
- Skąd taki wniosek? Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odparł wręcz z ekscytacją, ale czy można to mieć za złe komuś, komu właśnie udało się zniszczyć budowane przez lata przyjaźń i zaufanie w pięć minut?
- Czyli ci dozorcy idą tu dla towarzycha? - odpowiedziała wilczyca, przechylając zabawnie głowę.
- Na pewno nie twojego - odrzekł wilk przekornie, odwracając się ku północy. W tamtej samej chwili rozległo się pierwsze wołanie członków WWN w ich kierunku. - Słyszeliście? My też wracamy do domu, i to jak najszybciej.
Asysta w postaci dwójki postawnych basiorów z iście kamiennymi pyskami dała znak do ruszenia. Na moment jeszcze zatrzymał ich spokojny, niski głos Sekretarza.
- Obyś tego nie pożałował, Agrest. Nie będzie odwrotu.
Anonimowy Kronikarz